Wciągnęłam zachłannie powietrze. Czułam się
dziwnie, jakbym nie oddychała przez dłuższy czas albo wynurzyła się z wody po
przepłynięciu kilku długości basenu. Obrzmiałe płuca, zaćmiony umysł. Coraz
bardziej przeszkadzał mi ból oczu. Było jaśniej i jaśniej. Zaczynałam odczuwać
coraz to nowsze bodźce. Przypomniałam sobie jak przełknąć ślinę. Jak poruszać
poszczególnymi częściami ciała. Zasłoniłam twarz. Co to jest? Przejechałam
opuszkiem po miękkiej partii. Usta. Wyżej nos. Są. Upragniony odpoczynek dla
źrenic. Poczułam, że stoję. Ale na czym? Spróbowałam otworzyć oczy. Powieki
ledwie drgnęły. Takie ciężkie, takie… obce. Jeszcze raz. Znów oślepiło mnie
jaskrawe światło. Machinalnie przekręciłam głowę, poczułam ból zesztywniałej
szyi. Wargi mi zadrżały. Chyba się skrzywiłam. Rozluźniłam mięśnie. W stopach
pojawiły się „mrówki”. Z trudem poruszyłam nogami. Miałam wrażenie, że stoję od
wielu godzin. Ale to niemożliwe, prawda? Chociaż, nie mam pojęcia, co robiłam
ten dzień wcześniej. Wytężyłam umysł, przeszukując każdy zakamarek pamięci.
Sprawdziłam jeszcze raz. Jakiś obraz mógł się przecież nadzwyczaj dobrze
schować. Jednak nie było niczego. Dosłownie – pustka. Żadnego wspomnienia z
dzieciństwa, szkoły, dorastania. Nie pamiętałam rodziny. Rodzina. Czy ją mam? Czy
chociaż oni pamiętają o mnie. Może się dowiem, jeśli otworzę oczy? Ponowiłam
próbę. Światło już mnie nie odrzucało. Obraz nabierał ostrości. Zorientowałam
się, że dłoń nadal mam przy twarzy. Opuściłam ją. Przy głowie odczułam dziwne
drgania. Ręka znów powędrowała do góry. Szum. Nie, to głosy - ludzkie głosy. Mózg
zaczął przetwarzać to, co widziało oko. Mijały mnie tłumy osób ubranych w dziwne,
długie szaty. Niektórzy spoglądali pytająco. Dlaczego tak na mnie patrzą?
Postawiłam niepewny krok do przodu. Kolana mi zadrżały. Jeszcze jeden, kolejne.
Z każdym coraz pewniej. Po obu stronach ulicy stały stragany i budki, grupy przechodniów
utrudniały przemieszczanie. Co chwilę trącałam kogoś, inni mnie. Wyglądało to
na jakiś rynek. Ktoś mocno chwycił mnie za łokieć. Dziecięca buzia prosiła o
jedzenie. A sama nie pamiętałam żadnego smaku. Zażenowana poszłam dalej. Znów
wpadłam na obcego. Chciałam przeprosić, zapomniałam jak użyć głosu. Przeraziło
mnie to. Panika zaczęła płynąć przez żyły do serca, obejmując ciało, dotarła do
mózgu. Kolana znów zadrżały. Nie wiedziałam, dokąd idę. Kolejny raz kogoś
uderzyłam. Poczułam ucisk na nadgarstku. Spojrzałam na źródło bólu. Duża,
poznaczona bliznami ręka zaciskała się na moim przegubie. Odwróciłam się.
Proporcjonalna wielkością głowa pochylała się nade mną. Złośliwy uśmiech był
tak samo nieprzyjemny jak wzrok. Chciałam krzyknąć, wydusić z siebie cokolwiek.
Potrafiłam jedynie patrzeć.
- Kultura wymaga przeprosin – niski, chrapliwy głos wywołał u mnie obrzydzenie. Kilka mokrych kropel wylądowało na mojej twarzy. Już nie tyle co brak umiejętności, ale sam strach uniemożliwił mi odezwanie się. Serce łomotało jak u gonionego królika. Chwyt rosłego mężczyzny odciął dopływ krwi u prawej ręki. Podszedł do nas równie barczysty mężczyzna, co jego – jak przypuszczam – znajomy.
- A może rybeńka nie zna zasad? – Zarechotał. Było mi słabo i gorąco. Pomijając określenie. Nie wiedziałam, jak wybrnąć z tej niebezpiecznej sytuacji. Kilku gapiów przystanęło na chwilę, żaden nie kwapił się, aby mi pomóc. Błagalnie spojrzałam na każdego z osobna. Silne szarpnięcie za włosy przywróciło moją uwagę do mężczyzn. Szczerbate uśmiechy wyrażały pogardę. Poczułam dziwną wilgoć w oczach. Obraz rozmył się. Łzy? Dawno tego nie doświadczyłam. Tak mi się zdaje. Palce boleśniej zacisnęły się na moich pasmach. Spięte mięśnie, kierowane impulsem mózgu, podjęły samodzielny ruch. Zgięty łokieć z całej siły wbił się w tłusty brzuch. Nieznajomy zawył i wypuścił mnie. Zaklął siarczyście i wyciągnął zza pasa patyk. Patyk? Dopiero teraz zauważyłam, że obaj takie mają. Przerażona cofnęłam się. Czyżby chcieli mnie zadźgać kawałkami drewna? A może wydłubią mi tym oczy?
- Chodź tu, rybeńko. Długo nie poboli – tego się najbardziej obawiałam. Chciałam uciec, może nawet dałabym radę umknąć im w tłumie.
- Chyba głucha nie jesteś, wyjmuj różdżkę. Nie lubię zabijać bez godnej walki – drugi typ podjął grę. Różdżkę? Przeraziłam się jeszcze bardziej. To mogli być psychopaci. Ludzie nieobliczalni. I takim niepozornym patyczkiem mogli mnie faktycznie zatłuc. Byli drapieżnikami, ja zwierzyną. Cywile nie pomogą, też by dostali. Nie miałam im tego za złe. Rozmyślanie przerwał mi silny ból dolnej partii pleców. Poczułam ciepłą ciecz płynącą powoli ku dołowi. Krew? Krew. Tego zapachu nie pomyli się z żadnym innym. Zimny dreszcz przebiegł mi po kręgosłupie. Dlaczego nikt im nie przeszkodzi? Czy ludzie są aż takimi tchórzami? Moje myślenie pod wpływem bólu zaczęło się zmieniać. Gdzie policja, gdzie ktokolwiek…
Zobaczyłam lecącą w moją stronę iskrę. Spanikowałam. Czyżby postanowili rzucać we mnie palącymi się patykami? Gwałtownie się obróciłam, zamierzając uciec. Nie postawiłam nawet kroku, powstrzymała mnie „różdżka” wymierzona w moje serce. Chcą mnie zabić? Pokręciłam głową. Absurd. Chcą się zabawić i nastraszyć mnie. Typowi chuligani. Z nietypową bronią.
- Kultura wymaga przeprosin – niski, chrapliwy głos wywołał u mnie obrzydzenie. Kilka mokrych kropel wylądowało na mojej twarzy. Już nie tyle co brak umiejętności, ale sam strach uniemożliwił mi odezwanie się. Serce łomotało jak u gonionego królika. Chwyt rosłego mężczyzny odciął dopływ krwi u prawej ręki. Podszedł do nas równie barczysty mężczyzna, co jego – jak przypuszczam – znajomy.
- A może rybeńka nie zna zasad? – Zarechotał. Było mi słabo i gorąco. Pomijając określenie. Nie wiedziałam, jak wybrnąć z tej niebezpiecznej sytuacji. Kilku gapiów przystanęło na chwilę, żaden nie kwapił się, aby mi pomóc. Błagalnie spojrzałam na każdego z osobna. Silne szarpnięcie za włosy przywróciło moją uwagę do mężczyzn. Szczerbate uśmiechy wyrażały pogardę. Poczułam dziwną wilgoć w oczach. Obraz rozmył się. Łzy? Dawno tego nie doświadczyłam. Tak mi się zdaje. Palce boleśniej zacisnęły się na moich pasmach. Spięte mięśnie, kierowane impulsem mózgu, podjęły samodzielny ruch. Zgięty łokieć z całej siły wbił się w tłusty brzuch. Nieznajomy zawył i wypuścił mnie. Zaklął siarczyście i wyciągnął zza pasa patyk. Patyk? Dopiero teraz zauważyłam, że obaj takie mają. Przerażona cofnęłam się. Czyżby chcieli mnie zadźgać kawałkami drewna? A może wydłubią mi tym oczy?
- Chodź tu, rybeńko. Długo nie poboli – tego się najbardziej obawiałam. Chciałam uciec, może nawet dałabym radę umknąć im w tłumie.
- Chyba głucha nie jesteś, wyjmuj różdżkę. Nie lubię zabijać bez godnej walki – drugi typ podjął grę. Różdżkę? Przeraziłam się jeszcze bardziej. To mogli być psychopaci. Ludzie nieobliczalni. I takim niepozornym patyczkiem mogli mnie faktycznie zatłuc. Byli drapieżnikami, ja zwierzyną. Cywile nie pomogą, też by dostali. Nie miałam im tego za złe. Rozmyślanie przerwał mi silny ból dolnej partii pleców. Poczułam ciepłą ciecz płynącą powoli ku dołowi. Krew? Krew. Tego zapachu nie pomyli się z żadnym innym. Zimny dreszcz przebiegł mi po kręgosłupie. Dlaczego nikt im nie przeszkodzi? Czy ludzie są aż takimi tchórzami? Moje myślenie pod wpływem bólu zaczęło się zmieniać. Gdzie policja, gdzie ktokolwiek…
Zobaczyłam lecącą w moją stronę iskrę. Spanikowałam. Czyżby postanowili rzucać we mnie palącymi się patykami? Gwałtownie się obróciłam, zamierzając uciec. Nie postawiłam nawet kroku, powstrzymała mnie „różdżka” wymierzona w moje serce. Chcą mnie zabić? Pokręciłam głową. Absurd. Chcą się zabawić i nastraszyć mnie. Typowi chuligani. Z nietypową bronią.
Mężczyzna zamachnął się.
Zacisnęłam powieki w oczekiwaniu. Uderzenie nie nadchodziło. Wzdrygnęłam się.
Powoli otworzyłam oczy. Bordowy. Piękny kolor. Kolor krwi. Kolor życia. I kolor
śmierci. Zniżyłam wzrok. Wypolerowane buty, eleganckie spodnie, wyżej skórzany
pasek, dalej bordowa koszula. Mój umysł był jeszcze przyćmiony. Nie potrafiłam spojrzeć
przybyłemu w twarz. Wstydziłam się. Nieznajomy trzymał grubasa za ramię.
Zamarłam, kiedy znów poczułam dotyk na plecach. Pierwszy krzyknął, wyrwał rękę
i zaczął ją sobie rozmasowywać. Nie chciałam stać i patrzeć, jak blondyn mnie
ratuje. Ale kim ja byłam w starciu ze śmierdzącym kulturysto-podobnym facetem.
Nawet próba ponownego wbicia łokcia między jego żebra była tak nieudolna, że
najpewniej myślał, że chcę się odepchnąć. W nagrodę dostałam dziwnym
promieniem, od którego zakręciło mi się w głowie. To był cud, że po tylu
wrażeniach byłam jeszcze w stanie stać i komentować w myślach przebieg
zdarzeń. Jak widać, zanim się „obudziłam” w tym dziwnym miejscu, długo
trenowałam równowagę.
Jasnowłosy odparł atak. Zalewie kilkoma szybkimi ruchami ręki wytrącił mężczyźnie „broń”. Ze złością w oczach cofnął się i odbiegł, pozostawiając kompana. Poczułam ruch z tyłu powietrza. Drugi także się poddał.
Jasnowłosy odparł atak. Zalewie kilkoma szybkimi ruchami ręki wytrącił mężczyźnie „broń”. Ze złością w oczach cofnął się i odbiegł, pozostawiając kompana. Poczułam ruch z tyłu powietrza. Drugi także się poddał.
- Nie powinieneś nam przeszkadzać – rosły mężczyzna splunął na
ziemię.
- Gardzę takimi pomiotami jak ty -głos miał ostry i zdecydowany.
- Gardzę takimi pomiotami jak ty -głos miał ostry i zdecydowany.
- Zabawne, że byłeś jednym z nas – bandyta odszedł wolno,
pogwizdując.
Przerażona nie poruszyłam się. Chuligan uciekł, a blondyn
odwrócił się do mnie. Wyglądał na nieco ponad dwadzieścia lat. Średniego
wzrostu, dobrze zbudowany, acz szczupły. Łagodna linia podbródka, prosty nos. Szare
oczy, które jeszcze przed chwilą patrzyły ze złością, teraz złagodniały. Chciałam
mu podziękować, ale bałam się, że nadal nie dam rady wydusić z siebie słowa. Z
drugiej strony, być może uratował mi życie. Pomimo wszystko, warto było spróbować.
- Eee – zająknęłam się – mmm – to już było żenujące. Nabrałam powietrza – Chciałam naprawdę podziękować za pomoc – powiedziałam to szybko. Za szybko. Pewnie nawet nie zrozumiał. Spuściłam wzrok.
- Nie ma sprawy! – Podrapał się z tyłu głowy i uśmiechnął szeroko. Ten głos był tak inny od poprzedniego tonu. Beztroski i serdeczny – Ginevro, musimy opatrzeć twoje plecy. Zaprowadzę cię do znajomej – Kiedy emocje opadły, uciążliwe pieczenie dało się we znaki. Nie na tym się jednak teraz skupiłam. Magiczne słowo wciąż dźwięczało mi w uszach. Czy ten mężczyzna mnie zna? Czy to jakieś tutejsze określenie kobiety. Bałam się o to zapytać.
Nie szliśmy długo, zaledwie po kilku przecznicach dotarliśmy do niedużego, starego domu. Wszystkie budynki tutaj tak wyglądały. Tradycyjne wnętrze zachwyciło mnie. Nie było przepychu, wręcz przeciwnie, pomieszczenie było urządzone w stylu klasycznym. Jednocześnie miało się wrażenie obecności jakiejś dobrej energii i harmonii. Cały dom przepełniony był delikatnym, nieznanym mi zapachem. Dziewczyna opatrująca mnie chyba zauważyła moje upojenie.
- Eee – zająknęłam się – mmm – to już było żenujące. Nabrałam powietrza – Chciałam naprawdę podziękować za pomoc – powiedziałam to szybko. Za szybko. Pewnie nawet nie zrozumiał. Spuściłam wzrok.
- Nie ma sprawy! – Podrapał się z tyłu głowy i uśmiechnął szeroko. Ten głos był tak inny od poprzedniego tonu. Beztroski i serdeczny – Ginevro, musimy opatrzeć twoje plecy. Zaprowadzę cię do znajomej – Kiedy emocje opadły, uciążliwe pieczenie dało się we znaki. Nie na tym się jednak teraz skupiłam. Magiczne słowo wciąż dźwięczało mi w uszach. Czy ten mężczyzna mnie zna? Czy to jakieś tutejsze określenie kobiety. Bałam się o to zapytać.
Nie szliśmy długo, zaledwie po kilku przecznicach dotarliśmy do niedużego, starego domu. Wszystkie budynki tutaj tak wyglądały. Tradycyjne wnętrze zachwyciło mnie. Nie było przepychu, wręcz przeciwnie, pomieszczenie było urządzone w stylu klasycznym. Jednocześnie miało się wrażenie obecności jakiejś dobrej energii i harmonii. Cały dom przepełniony był delikatnym, nieznanym mi zapachem. Dziewczyna opatrująca mnie chyba zauważyła moje upojenie.
- To kwiat wiśni – uśmiechnęłyśmy się do siebie.
Syknęłam, kiedy rana zapiekła – Już prawie skończyłam. I gotowe – oplotła mi
tułów bandażem. Do pokoju wszedł blondyn.
- Lepiej, rudzielcu? – zapytał z ironicznym
uśmiechem, jakiego wcześniej u niego nie dostrzegłam.
- Znacznie – oboje mieli już wyjść – Chciałabym o coś zapytać – zatrzymali się. Zaczęłam nerwowo skubać paznokcie – co to za miejsce?
- Dom Astorii – to zapewne imię kobiety. Jednak nie to miałam na myśli. Odgarnęłam z twarzy niesforne kosmyki. Jakiego były koloru? Nazwał mnie rudzielcem. Może to taka forma żartu tutaj?
- Tak, ale… - zawahałam się – Jakie to miasto? – przyjaciele spojrzeli na siebie zdziwieni. Kim ja jestem…
- Znacznie – oboje mieli już wyjść – Chciałabym o coś zapytać – zatrzymali się. Zaczęłam nerwowo skubać paznokcie – co to za miejsce?
- Dom Astorii – to zapewne imię kobiety. Jednak nie to miałam na myśli. Odgarnęłam z twarzy niesforne kosmyki. Jakiego były koloru? Nazwał mnie rudzielcem. Może to taka forma żartu tutaj?
- Tak, ale… - zawahałam się – Jakie to miasto? – przyjaciele spojrzeli na siebie zdziwieni. Kim ja jestem…
- Pomożemy Ci, Ginny.
Przy narodzinach każdy otrzymuje imię. Nawet bezdomni jakieś przybierają. Słowo to jest bardzo osobiste. W starożytności wierzono, że każde coś oznacza: charakter, usposobienie, przyszłość. Imię jest wizytówką. Znakiem istnienia. Dlaczego więc ja swojego nie pamiętam? Dlaczego nic o sobie nie wiem.
Anglia jest pięknym krajem. Niesamowita kultura, fascynujące obyczaje, ale i krwawa historia. Wyspa wyjątkowa. Tylko co ja tu robię?
Byłam teraz niczym mała, zagubiona dziewczynka. Bez wspomnień, bez marzeń.
Mieszkańcy domu Astorii to dobrzy ludzie. Sama właścicielka, mając zaledwie lat dwadzieścia, dbała o budynek i wyżywiała lokatorów. Jeden z nich, nieznajomy blondyn o niebanalnym imieniu – Draco. Choć jak do tej pory poznałam niewiele osób, to wydaje mi się ono co najmniej dziwne. Oczywiście łatwo było odczytać moją opinię z krzywego spojrzenia. Chłopak chwilę się dąsał, ale odpuścił. Lubiłam go, dopiero poznanego faceta. Za rzadko spotykaną beztroskę.
Sądziłam, że ze mnie żartują, jednak kiedy poprosiłam o włączenie radia, nie mieli pojęcia, o czym mówię. Dla pewności zapytałam jeszcze kilka przypadkowych osób – ci, co zrozumieli, odpowiedzieli tak, jak moi towarzysze. To mugolskie. Czarodzieje nie używają tego, co mugole. Zbiorowe prima aprilis.
- Dziękuję – brunetka podała mi kubek z gorącą herbatą. Jej ziołowy zapach dziwnie przytępiał zmysły, ale po kilku łykach przyzwyczaiłam się.
Wykluczyłam sen. Obudziłabym się już przy spotkaniu z mężczyznami. Musiałam więc po prostu uwierzyć. Wiedziałam, że para czekała na wyjaśnienia z mojej strony, o nic nie pytali, a ja się nie spieszyłam.
Był środek lata, temperatura powietrza nie do zniesienia. Ludzie siedzieli w domach, zasłaniali okna, uciekali przed słońcem. Westchnęłam.
- Wszystko w porządku? – przenikliwe spojrzenie szarych oczu krępowało mnie. Westchnęłam - nie było w porządku. Bałam się. Może tego nie okazywałam, przed sobą też nie chciałam się przyznać, ale bałam się. Bez wspomnień, bez marzeń. Zagubiona dziewczynka. Pozostało mi więc cieszyć się obecnością tej dwójki dziwnych osób, którzy być może coś o mnie wiedzieli.
Minął już drugi dzień od mojego „przebudzenia”. Krótkie życie w tym miejscu przepełniała monotonność. Nie mam pojęcia, co lubię, co potrafię. Bałam się sprawdzić i zawieść. O nic nie pytałam.
Otworzyłam okno na oścież i zaciągnęłam się gorącym powietrzem.
- Draco niedługo wróci z pracy, więc będziemy mogły pojechać na obiad – odwróciłam się do Astorii i uśmiechnęłam. Brunetce nie przeszkadzało, że moja pomoc przy jakimkolwiek gotowaniu polegała na przyglądaniu się jej pracy. Kobieta była niezaprzeczalnie piękna. Długie pasma loków zgrabnie opadały na jej delikatne ramiona. Ciemna oprawa oczu nadawała im charakteru. Wąskie usta u niej nie były wadą. Wysokie kości policzkowe, zaostrzony podbródek. Wyglądała niczym arystokratka. Tak też się zachowywała. Z jednej strony poważna i wyniosła, w rzeczywistości kobieta o złotym sercu.
Szliśmy właśnie na obiad do pobliskiej
restauracji. Tego dnia Astoria postanowiła zrobić sobie wolne od pracy. Nie
rozumiałam, dlaczego nie zagoniła blondyna do kuchni. Jak by się nad tym
zastanowić, pewnie obawiała się zatrucia.
Z pewnością. Po drodze spotkaliśmy małego chłopca – Albusa, syna ich
przyjaciela, Harrego. Dzieciak często - codziennie - odwiedzał Dracona. Podobno
mężczyzna kiedyś go uratował. Bezczelny, mały, irytujący gówniarz. Utwierdziły
mnie w tym późniejsze wydarzenia.
Zajęliśmy miejsce przy wolnym stoliku złożyliśmy zamówienia. Oczywiście ten pasożyt przylazł za nami. Ah, jak mógłby siedzieć spokojnie? Komentował każde moje słowo. Każde!
- Hej, brzydulo, oddaj mi twoją porcję, głodny jestem - zacisnęłam zęby. Nie dam się sprowokować, nie dam.
- Skąd wiesz, czy nie jest zatrute? - Zniżyłam głos. Chłopak podrapał się po głowie.
- Nie jadłabyś tego - powiedział z przekonaniem w głosie.
- Spróbuj, robalu - spojrzałam na niego tak przerażającym wzrokiem, na jaki tylko było mnie stać.
- Wiedźma! Ruda wiedźma! - Zaczął się wydzierać, na co para zachichotała. Pochyliłam się w jego stronę. Zaraz nie wytrzymam. Jeszcze chwilę – Wieeedźmaaaa!
- A masz, knypku! - Pięścią uderzyłam go w czubek głowy. Muszę przyznać, że poprawiło mi to humor. Astoria obejrzała jego ,,obrażenia" i uśmiechnęła się do siebie. Mały koczkodan nachylił się do Dracona.
- Niedługo będzie tak gruba jak ta ryba - zaczęli chichotać.
- Ale nie będzie wyglądać tak apetycznie – dodał blondyn. W ciągu tych 48 godzin zdążył pokazać rogi. Przy każdej nadarzającej się okazji komentował mój płomienny – jak zdążyłam już w lustrze zauważyć – kolor włosów.
- Ja to słyszę - wycedziłam, na co wszyscy wybuchnęli śmiechem. Mnie nie było tak wesoło.
- Lepiej przeproś, Albusie, bo twoje życie zamieni się w piekło - nawet ty, Astorio, pomyślałam załamana.
- Nie będę przepraszać takiej starej ropuchy! - Przegiął. Znów bym go uderzyła, ale wyprzedził mnie Draco.
- Jestem w jej wieku, głupku! – zabawnie zmarszczył brwi.
- Dziadek – dziecko zabawnie przeciągnęło sylaby i wystawiło język. Zdumiona spojrzałam na mężczyznę. Skąd wiedział, ile ja mam lat. Serce znów zaczęło szaleć. Nabrałam podejrzeń do tej ładnie wyglądającej pary. Skupiłam się na posiłku. Zaraz. Gdzie moja ryba? Zagotowało się we mnie.
- Chłopcze - syknęłam - Gdzie moja ryba – powtórzyłam pytanie na głos. Mały spojrzał na mnie zdziwiony. Udaje, że nie wie, o czym mówię, tak? Zaraz mu przypomnę. Poczułam dłoń na ramieniu.
- To chyba jego sprawka - Draco wskazał na burego kota siedzącego na oknie, oblizującego się. Sierściuch myślał, że ominie go kara? Chwyciłam solniczkę i rzuciłam. Niestety, przeleciała kilkanaście centymetrów od zwierzaka.
- Cholerny wypłosz - mruknęłam zrezygnowana. I głodna.
- Proszę - chłopak podsunął mi talerz z połową ryby - Spokojnie, później kupię coś, jeśli zgłodnieję. Z wdzięcznością przyjęłam posiłek. – Zauważyliście, że ten kot miał włosy jak nasza Ginevra? – Dracon uśmiechnął się z satysfakcją. Zarumieniłam się gniewnie. Druga solniczka poszła w ruch.
Wychyliłam twarz przez okno. Delikatny zapach kwiatu wiśni otoczył mnie mgiełką. Przymknęłam oczy, rozkoszując się chwilą. Blondyn poszedł z przyjaciółmi o równie trudnych do zapamiętania imionach na spacer.
Zajęliśmy miejsce przy wolnym stoliku złożyliśmy zamówienia. Oczywiście ten pasożyt przylazł za nami. Ah, jak mógłby siedzieć spokojnie? Komentował każde moje słowo. Każde!
- Hej, brzydulo, oddaj mi twoją porcję, głodny jestem - zacisnęłam zęby. Nie dam się sprowokować, nie dam.
- Skąd wiesz, czy nie jest zatrute? - Zniżyłam głos. Chłopak podrapał się po głowie.
- Nie jadłabyś tego - powiedział z przekonaniem w głosie.
- Spróbuj, robalu - spojrzałam na niego tak przerażającym wzrokiem, na jaki tylko było mnie stać.
- Wiedźma! Ruda wiedźma! - Zaczął się wydzierać, na co para zachichotała. Pochyliłam się w jego stronę. Zaraz nie wytrzymam. Jeszcze chwilę – Wieeedźmaaaa!
- A masz, knypku! - Pięścią uderzyłam go w czubek głowy. Muszę przyznać, że poprawiło mi to humor. Astoria obejrzała jego ,,obrażenia" i uśmiechnęła się do siebie. Mały koczkodan nachylił się do Dracona.
- Niedługo będzie tak gruba jak ta ryba - zaczęli chichotać.
- Ale nie będzie wyglądać tak apetycznie – dodał blondyn. W ciągu tych 48 godzin zdążył pokazać rogi. Przy każdej nadarzającej się okazji komentował mój płomienny – jak zdążyłam już w lustrze zauważyć – kolor włosów.
- Ja to słyszę - wycedziłam, na co wszyscy wybuchnęli śmiechem. Mnie nie było tak wesoło.
- Lepiej przeproś, Albusie, bo twoje życie zamieni się w piekło - nawet ty, Astorio, pomyślałam załamana.
- Nie będę przepraszać takiej starej ropuchy! - Przegiął. Znów bym go uderzyła, ale wyprzedził mnie Draco.
- Jestem w jej wieku, głupku! – zabawnie zmarszczył brwi.
- Dziadek – dziecko zabawnie przeciągnęło sylaby i wystawiło język. Zdumiona spojrzałam na mężczyznę. Skąd wiedział, ile ja mam lat. Serce znów zaczęło szaleć. Nabrałam podejrzeń do tej ładnie wyglądającej pary. Skupiłam się na posiłku. Zaraz. Gdzie moja ryba? Zagotowało się we mnie.
- Chłopcze - syknęłam - Gdzie moja ryba – powtórzyłam pytanie na głos. Mały spojrzał na mnie zdziwiony. Udaje, że nie wie, o czym mówię, tak? Zaraz mu przypomnę. Poczułam dłoń na ramieniu.
- To chyba jego sprawka - Draco wskazał na burego kota siedzącego na oknie, oblizującego się. Sierściuch myślał, że ominie go kara? Chwyciłam solniczkę i rzuciłam. Niestety, przeleciała kilkanaście centymetrów od zwierzaka.
- Cholerny wypłosz - mruknęłam zrezygnowana. I głodna.
- Proszę - chłopak podsunął mi talerz z połową ryby - Spokojnie, później kupię coś, jeśli zgłodnieję. Z wdzięcznością przyjęłam posiłek. – Zauważyliście, że ten kot miał włosy jak nasza Ginevra? – Dracon uśmiechnął się z satysfakcją. Zarumieniłam się gniewnie. Druga solniczka poszła w ruch.
Wychyliłam twarz przez okno. Delikatny zapach kwiatu wiśni otoczył mnie mgiełką. Przymknęłam oczy, rozkoszując się chwilą. Blondyn poszedł z przyjaciółmi o równie trudnych do zapamiętania imionach na spacer.
Skrzywiłam
się na wspomnienie wczorajszego dnia. Odważyłam się zapytać o moje wątpliwości.
Małżeństwo dawno zorientowało się, że nic nie pamiętałam. Z niezrozumiałych dla
mnie powodów, nie chcieli wyjaśnić dokładnych przyczyn ich milczenia. Nazywałam się Ginevra
Molly Weasley. Byłam absolwentką Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie.
Przeżyłam wojnę, tracąc wielu bliskich mi ludzi. Rodzinę, przyjaciół. To są
fakty, które mi powiedziano. Wciąż nic nie pamiętałam, a osoba, która mogłaby
stworzyć dla mnie miksturę, nie żyła od dwóch lat. Para nie miałam pojęcia, jak znalazłam się w mieście. Nie widzieli mnie od miesięcy. Nie chcieli mnie stresować, ujawniając, że mnie dobrze znają.
Coś mi
przeleciało nad głową, brutalnie przywracając do rzeczywistości. Szybko
obróciłam się w kierunku, gdzie przedmiot powinien wylądować. Nietrudno było
nie zauważyć dużego płomienia, obejmującego coraz większą część ściany. Ze
względu na drewnianą konstrukcję budynku, języki ognia z łatwością pożerały
dom. Ktoś rzucił zaklęcie podpalające. Mogłam uciec przez okno. Pobiec po
pomoc. Na pewno ją uratują. Przełożyłam jedną nogę przez framugę i już prawie
dotknęłam stopą ziemi. Nie. Nie zdążą jej wyciągnąć.
Serce waliło mi jak oszalałe. Byłam rozdarta pomiędzy chęcią uratowania się, a obowiązkiem bycia człowiekiem. Bo to zwierzę działa instynktownie. Ale nie chciałam spłonąć żywcem. Usłyszałam krzyk brunetki. Pewnie dym już się do niej przedarł. Czas gonił. Zacisnęłam zęby, aż zgrzytnęły. Przez okno zauważyłam zbierającą się grupkę gapiów w czarnych szatach. Musiałam wierzyć, że nas wyciągną. Nie myśląc dłużej, pobiegłam przez zadymiony korytarz, zakrywając usta rękawem. Zawołałam Astorię. Nie usłyszałam odpowiedzi. Wbiegłam do jej pokoju i od razu tego pożałowałam. Płomień buchnął na mnie, parząc odkrytą skórę i przypalając ubranie. Uciekłam z pomieszczenia, strzepując żar. Ostatnią możliwością była jadalnia. Resztę objęła czerwień. Zawołałam brunetkę jeszcze raz.
- Tu jestem - usłyszałam z kąta cichy głos.
Podbiegłam do niej. Siedziała skulona przy ścianie, której nie trawił jeszcze ogień. Oddychało się coraz ciężej, nie chciałyśmy już nic mówić. Skinieniem głowy pokazałam jej, żeby została w takiej pozycji. Na nasze nieszczęście tutaj nie było okien, a drogę ucieczki odciął nam skwierczący oddech ognia. Byłyśmy w pułapce. Myśl. Rozejrzałam się przerażona. Jedynym miejscem bez płomieni była ta ściana, przy której siedziałyśmy. Ściana. Gwałtownie się podniosłam i zaczęłam w nią z całej siły kopać. Astoria, domyśliwszy się, co robię, dołączyła. Już prawie czułam na plecach języki ognia. Pragnęły nas, z pewnością. Z jeszcze większą determinacją uderzałam. Proszę, niech się złamie, błagam. Usłyszałam trzask i poczułam jak noga wbija mi się w deski. Wyrwałam ją i kopnęłam obok, tak, aby odpadła kolejna część. Ze łzami w oczach uśmiechnęłyśmy się do siebie. Teraz obie nasze głowy wyglądały z dziury, wołając o pomoc. Kilka osób podbiegło i próbowało różdżką wycinać fragmenty. Za wolno. Ogień dotknął mojej nogi. Krzyknęłam z bólu. Brunetka płakała, jej sukienkę objął płomień. Chciałam to ugasić rękawem, naprawdę próbowałam, ale ból przypomniał mi o swoim ciele. Również zaczęłam płakać. Krzyczałam, ale pewnie i tak nie rozumieli moich słów. Teraz widziałam tylko pomarańczowy ocean. Boże, to boli. Boże, jeśli istniejesz, wydostań nas. Ale Bóg nie przyszedł, a ja już nie mogłam wytrzymać agonii. Od wrzasku bolało gardło. Kurczowo chwyciłam się życia. Nie chciałam umierać. Nie słyszałam już płaczu kobiety. Zdołałam spojrzeć na jej twarz, czarną od dymu. Zwęglone włosy jeszcze się żarzyły. Czy moje też tak wyglądały? Dziura w ścianie nade mną powiększała się. Ludzie coś mówili. Nie słyszałam, już nie czułam. Nie chciałam umierać. Ale umarłam.
Serce waliło mi jak oszalałe. Byłam rozdarta pomiędzy chęcią uratowania się, a obowiązkiem bycia człowiekiem. Bo to zwierzę działa instynktownie. Ale nie chciałam spłonąć żywcem. Usłyszałam krzyk brunetki. Pewnie dym już się do niej przedarł. Czas gonił. Zacisnęłam zęby, aż zgrzytnęły. Przez okno zauważyłam zbierającą się grupkę gapiów w czarnych szatach. Musiałam wierzyć, że nas wyciągną. Nie myśląc dłużej, pobiegłam przez zadymiony korytarz, zakrywając usta rękawem. Zawołałam Astorię. Nie usłyszałam odpowiedzi. Wbiegłam do jej pokoju i od razu tego pożałowałam. Płomień buchnął na mnie, parząc odkrytą skórę i przypalając ubranie. Uciekłam z pomieszczenia, strzepując żar. Ostatnią możliwością była jadalnia. Resztę objęła czerwień. Zawołałam brunetkę jeszcze raz.
- Tu jestem - usłyszałam z kąta cichy głos.
Podbiegłam do niej. Siedziała skulona przy ścianie, której nie trawił jeszcze ogień. Oddychało się coraz ciężej, nie chciałyśmy już nic mówić. Skinieniem głowy pokazałam jej, żeby została w takiej pozycji. Na nasze nieszczęście tutaj nie było okien, a drogę ucieczki odciął nam skwierczący oddech ognia. Byłyśmy w pułapce. Myśl. Rozejrzałam się przerażona. Jedynym miejscem bez płomieni była ta ściana, przy której siedziałyśmy. Ściana. Gwałtownie się podniosłam i zaczęłam w nią z całej siły kopać. Astoria, domyśliwszy się, co robię, dołączyła. Już prawie czułam na plecach języki ognia. Pragnęły nas, z pewnością. Z jeszcze większą determinacją uderzałam. Proszę, niech się złamie, błagam. Usłyszałam trzask i poczułam jak noga wbija mi się w deski. Wyrwałam ją i kopnęłam obok, tak, aby odpadła kolejna część. Ze łzami w oczach uśmiechnęłyśmy się do siebie. Teraz obie nasze głowy wyglądały z dziury, wołając o pomoc. Kilka osób podbiegło i próbowało różdżką wycinać fragmenty. Za wolno. Ogień dotknął mojej nogi. Krzyknęłam z bólu. Brunetka płakała, jej sukienkę objął płomień. Chciałam to ugasić rękawem, naprawdę próbowałam, ale ból przypomniał mi o swoim ciele. Również zaczęłam płakać. Krzyczałam, ale pewnie i tak nie rozumieli moich słów. Teraz widziałam tylko pomarańczowy ocean. Boże, to boli. Boże, jeśli istniejesz, wydostań nas. Ale Bóg nie przyszedł, a ja już nie mogłam wytrzymać agonii. Od wrzasku bolało gardło. Kurczowo chwyciłam się życia. Nie chciałam umierać. Nie słyszałam już płaczu kobiety. Zdołałam spojrzeć na jej twarz, czarną od dymu. Zwęglone włosy jeszcze się żarzyły. Czy moje też tak wyglądały? Dziura w ścianie nade mną powiększała się. Ludzie coś mówili. Nie słyszałam, już nie czułam. Nie chciałam umierać. Ale umarłam.
Koniec części pierwszej.
Tekst zostanie poddany jeszcze wielokrotnemu sprawdzeniu przez kilka osób, proszę jednak o wskazanie różnorakich błędów.
Nie lubię SPAMu opowiadań, serio.
OdpowiedzUsuńAle jakoś weszłam i zostałam na dłużej.
Jak na rozdział pierwszy, ten który ma przyciągać, jest dobrze, a wręcz bardzo dobrze. Łatwo mnie zanudzić długimi opisami, ale Tobie to się nie udało.
Dobra, teraz lecą po kolei.
Zaczęłam czytać, bo liczyłam na coś w czasach Huncwotów (nic innego nie czytam). Przykry zawód, gdy napotkałam imię Ginny, ale nie przerwałam i czytałam dalej, bo wiedziałam, że się nie zawiodę.
I tak w ciągu kilku minut dotarłam do końca.
Jak na pierwszy rozdział dużo akcji ("obudzenie się", napad, nowy dom, pożar). Wszystko działo się szybko. (Tylko czemu Ginny prawdopodobnie umarła?).
Następne.
Czyim synem był Albus? Czy jemu też wymazano pamięć i nie wie, że Ginny to jego matka?
Khę, Draco i Harry przyjaciółmi? No niby mieli dla siebie szacunek itp., itd., ale trudno mi to sobie wyobrazić. Mam nadzieję, że rozwiniesz te niezamknięte wątki w drugiej części.
Podsumowując: jest bardzo, bardzo dobrze. Widać, że masz talent pisarki i ten rozdział pisało Ci się bardzo lekko. Rozdział mnie nie zanudził, wręcz przeciwnie - dziewczynę, która nie przepada za ff z czasów Harry'ego i późniejszych zaciekawił. :D
Czekam na ciąg dalszy i jeżeli informujesz o nowych wpisach, to poprosiłabym o informację na blogu. (Dodaję do linków)
Jeżeli masz czas i ochotę zapraszam do siebie:
historia-przestrogi.blogspot.com
(Za ewentualne błędy przepraszam, jest już prawie pierwsza w nocy i już słabiej kontaktuję XD).
Pozdrawiam serdecznie,
Przepraszam w takim razie za Spam, cieszę się jednak, że postanowiłaś przeczytać. Tak, ta miniaturka jest o Ginny. Nigdy nie pisałam o Huncwotach, ale ostatnimi czasy bardzo polubiłam historię tej grupy. Może się skuszę :)
UsuńTak, poszło szybko, ponieważ wydarzenia z tej części to tak naprawdę wstęp do tego, co chcę przekazać w kolejnej. Albus to syn Harrego. Co do matki, czekaj na ciąg dalszy. ;)
Przyjaźń odwiecznych wrogów. Z tym również trzeba zaczekać.
To prawda, pisało mi się bardzo lekko, ale może to kwestia tego, że miałam kilkumiesięczną przerwę i kiedy dorwałam się już do Worda, poleciało.
Oczywiście, będę informować, jestem w trakcie czytania Twojego opowiadania, również dodaję do linków.
Pozdrawiam :)
Lubię, gdy ktoś odpowiada na mój komentarz. :D
UsuńMimo wszystko jestem osobą dosyć cierpliwą, więc będę czekać. ;)
Mam nadzieję, że Historia Przestrogi nie zanudzi Cię na śmierć, wierz mi, że się staram (choć możliwe, że tego nie widać).
Dziękuję za dodanie do linków. :)
Zdecydowanie intrygujący rozdział. Ginny z amnezją, która później i tak umiera. Chociaż nie przepadam za ff z Pottera, to i tak zostanę tu na dłużej. ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Allz
[ dworskie-intrygi ]
Dziękuję za opinię, może moje ff Ci przypadnie do gustu :)
UsuńCiekawy rozdział. Tyyyle się w nim działo :)
OdpowiedzUsuńNie mogę się doczekać kolejnej części :3
pozdrawiam, em.
potterowskie-co-nieco.blogspot.com
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńDziękuję, kolejna część powinna się pojawić do końca tygodnia :)
UsuńRównież pozdrawiam, Cavalla
Mhm, brzmi bardzo obiecująco. Ginny z amnezją, coś ciekawego. Coś niebywale trudnego. Nie do końca pasuje mi motyw przyjaźni Harrego i Dracona, ale może znajdziesz na to solidne wytłumaczenie. ;]
OdpowiedzUsuńTymczasem niecierpliwie czekam na kolejny rozdział. Ten moim zdaniem nie wymaga już absolutnie żadnych poprawek.
Czy byłaby możliwość informowania o nowych notkach? :))
[czerwona-krolowa]
Dziękuję za uwagi :) Pewnie, będę informować.
UsuńPozdrawiam
Ciekawie :D
OdpowiedzUsuńPrzy okazji zapraszam na prolog mojego opowiadania o Fremione. Twoja opinia byłaby dla mnie bardzo ważna :)
http://historia-niezwyklej-dziewczyny.blogspot.com/
Masz pomysł na to, co robisz, to na pewno. Akcja jest spójna i nie ma miejsca na nudę.
OdpowiedzUsuńOddajesz emocje związane z daną chwilą konstruując proste i krótkie zdania. Jest to jak najbardziej prawidłowy zabieg, jednak jest tego zbyt dużo. Warto by było po czterech, pięciu takich zdaniach zbudować jakieś bardziej złożone, dłuższe.
Ogólnie jednak mój odbiór jest bardzo pozytywny.
Pozdrawiam i zapraszam :-)