Otworzyłam oczy i gwałtownie zaczerpnęłam powietrza. Silne deja vu nie dawało
mi spokoju. Obraz ponownie nabierał barw. W ustach wciąż czułam suchość, w
pamięci miałam zapach dymu. Zaczęłam się krztusić. Poczułam, jak ktoś mnie
unosi i klepie po plecach.
- Już dobrze,
spokojnie, Ginny - łagodny, kobiecy głos wydał mi się niezwykle znajomy. Z
trudem zwróciłam głowę w jego stronę. Nieco pucołowata twarz patrzyła na mnie z
czułym uśmiechem. Rude włosy, tak podobne do moich, niesfornie wpadały do
ciemnych oczu kobiety - Jak się czujesz, kochanie? - Jeszcze bardziej się nade
mną pochyliła.
- Dobrze - zająknęłam
się. Niepewność rozsadzała moje myśli. Przecież umarłam. Spłonęłam w tym domu
żywcem. Może więc trafiłam do nieba? Nie czułam już bólu. Tak. To musiało być
niebo. Uśmiechnęłam się z rozkoszą na tę myśl. Bóg jednak na mnie czekał.
- Pamiętasz co się
stało? - Znów zwróciła na siebie moją uwagę. Pokręciłam przecząco głową, nie
wiedząc, co miała na myśli. Moją śmierć czy wydarzenia, zanim się ocknęłam w
mieście. Kobieta westchnęła zrezygnowana - Zawołam lekarza - Wyszła, głośno
tupiąc. Rozejrzałam się. Leżałam w białym, małym pomieszczeniu. Okno było
otwarte, wpuszczając do środka zapach lata. Spróbowałam wstać, ale przeszkodziło
mi szarpnięcie w ręce. Syknęłam. Miałam wkutych mnóstwo igieł, od których
odchodziły długie rurki. Wróciłam więc do poprzedniej pozycji, kiedy wszedł
starszy mężczyzna o poważnym wyrazie.
- Panno Weasley -
drgnęłam na dźwięk swojego nazwiska - nieźle Pani nas wystraszyła - zamarłam. Jednak nie byłam w niebie. Byłam w szpitalu.
To
wszystko było snem. Spotkanie Draco i Astorii, obiad z Albusem, herbatki na
ganku, pożar. Wszystko to złudzenie. Myśl zaszczepiona sztucznie przez lekarzy
w Mungu. W ciągu kilku tygodni stopniowo wszystko sobie przypominałam.
Dzieciństwo, Hogwart, pierwsze miłości, w końcu wojnę. Płonące zgliszcza
miejsc, które kochałam, rozrzucone po bruku trupy ludzi, których kochałam. Później
była już tylko dźwięcząca cisza. Wtedy po raz pierwszy umarłam.
Nie czułam już niczego.
Po prostu byłam. Noce z Harrym były puste, beznamiętne. Starał się mnie pocieszyć,
ale ja zupełnie się w sobie zamknęłam i odcięłam od reszty. Popadłam w
depresję. Ciąża miała mi – nam – pomóc, ale nawet charakterystyczne kopnięcia w
brzuchu nie poruszyły mojego zamarłego serca. Poród Albusa był przełomową
chwilą, niekoniecznie w dobrym znaczeniu. Silna depresja i ból doprowadziły do tego rodzaju śpiączki,
z której medycyna nie wybudzi. Problem leżał w psychice. Musiałam zapragnąć
żyć.
Próbowali wielu rzeczy. Głównie poprzez fizyczne bodźce. Sądzili, że
cierpienie lub przyjemność zdołają mnie przywrócić. Kładli przy moim łóżku
płaczącego syna, sądząc, że matczyny instynkt każe mi go uspokoić. Ale ja go
nie zdążyłam posiąść. A czas mijał. Schudłam, mizerniałam z dnia na dzień. Zaczęto
tracić nadzieję. „Prorok Codzienny” huczał od plotek na temat mojej „choroby”.
Największa sensacja od czasu wygrania z Voldemortem. Bo wtedy nagle wszelkie
problemy jakby zniknęły. Pozostało budować świat od nowa.
Niespodziewanie z pomocą przyszedł
ktoś, kogo nigdy bym nie posądziła o jakiekolwiek dobre odruchy. Oczyszczony z
zarzutów Draco Malfoy, rozwijający się psycholog, zaproponował
niekonwencjonalną metodę. Magicznie zaszczepić myśl taką, bym wzięła ją za
prawdziwą. Celem była dezorientacja, przy użyciu irracjonalności. Były
Śmierciożerca stworzył nową Anglię, w niej mnie. Zagubioną, samotną,
wystraszoną. Wykreował małżeństwo, piękny dom, którego zapach wciąż
pamiętałam. Przywołał Albusa, jako niesfornego brzdąca. Wzniecił pożar. Wymusił
na mnie emocje. Tak bardzo się bałam, tak bardzo bolało. Śmiech Dracona. Ah,
jak parzyło. Smak herbaty. Dusiłam się. Przekomarzanie z Albusem. Rozmowy z
Astorią. Ciepło promieni słonecznych. Chciałam żyć. I przeżyłam.
Po siedmiu miesiącach bezruchu teraz
najważniejsza była kuracja. Codzienne zabiegi, rozciągające zastygłe mięśnie,
okłady rozgrzewające, gorzkie papki o nieznanej zawartości. Nie lubiłam
nudnego, szpitalnego życia. Ale pokochałam na nowo życie. Doceniłam jego
wartość. Harry odwiedzał mnie każdego dnia, opowiadając szczegóły z dorastania
naszego syna. Uśmiechnęłam się na myśl, że mam do kogo wrócić. Hermiona czytała
mi Historię Hogwartu, żeby przypomnieć o jego tajemnicach. Rodzice za każdym
razem płakali ze szczęścia. Z Ronem już po kilku dniach zaczęłam się kłócić.
Wyrzucał mi, jaka to byłam głupia i nieodpowiedzialna. Cholerny rudzielec.
Parsknęłam. Coś mi to przypominało, czegoś jeszcze mi brakowało. Kogoś.
Ostrożnie wstałam, ciągnąc za sobą
kroplówkę. Poczłapałam niezdarnie do okna i szeroko je otworzyłam, tak jak to
zwykłam robić we śnie. Tym cudownym śnie, przepełnionym zapachem kwiatu wiśni.
Wydawało mi się, że rzeczywiście go poczułam. Z rozkoszą wystawiłam twarz, by
jeszcze bardziej wchłonąć woń. Poczułam dłoń na ramieniu.
- Ginevro – Uśmiech Astorii
był jedną z najpiękniejszych rzeczy, jakie widziałam. Kobieta promieniała.
Mocno mnie uścisnęła, aż wypuściłam powietrze. To ona tak pachniała, przymknęłam
oczy. Brunetka powoli się odsunęła – Świetnie wyglądasz – zmierzyła mnie.
Wiedziałam, że ma na myśli po prostu „lepiej”. Moje policzki nabrały już nieco
koloru, kości były mniej widoczne, włosy zaczynały lśnić.
- Dziękuję, ty również –
uśmiechnęłyśmy się do siebie.
- Mnie nie przywitasz? –
ironiczny głos Dracona stał się jego wizytówką. Szedł w naszą stronę z
uśmieszkiem. Blondyn przyszedł pierwszy raz. Jego małżonka była przynajmniej raz
w tygodniu, jeśli w pracy dali jej wolne. Malfoy nigdy z nią mnie nie
odwiedził. Zdumiona patrzyłam na jego sylwetkę. Uratował mnie. Zawstydzona
spuściłam wzrok i zaczęłam skubać szpitalną koszulę – Jak się rumienisz, twoje
włosy wydają się być jeszcze bardziej rude – prychnął rozbawiony.
- Wcale się nie
rumienię – wydukałam, zagryzając wargi.
- Oczywiście – znów się
zaśmiał. Astoria skierowała się w stronę wyjścia.
- Poczekam na dole –
pomachała mi na pożegnanie. Spojrzałam na nią spłoszona. Drzwi zatrzasnęły się. Nagle duża dłoń wylądowała na mojej głowie, poklepując ją pieszczotliwie. Ponownie dotarł do mnie ukochany zapach.
- Dobrze cię widzieć
żywą, wiewiórko – przewróciłam oczami i zmarszczyłam brwi. Nie wiedziałam,
czego mogę się spodziewać. Sumienie wciąż nie dawało mi spokoju, ręce zaczęły
mi się trząść i pocić. Nerwowo przestąpiłam z nogi na nogę. Draco zabrał dłoń i
odwrócił się, również zamierzając wyjść. Nacisnął klamkę, pociągnął ją, przestąpił
próg.
- Dziękuję – szepnęłam ze
łzami w oczach. Mężczyzna nie odwrócił się. Nie
usłyszał. Drzwi prawie się za nim zamknęły.
- Po prostu żyj –
wyszedł, zabierając słodką woń. A ja byłam szczęśliwa. Naprawdę szczęśliwa.
Koniec
Ta część króciutka, miała na celu jedynie wyjaśnienie niezamkniętych wątków - jak pisaliście w komentarzach. Mam wrażenie, że aż za krótka. Jest to moja pierwsza miniaturka, mam nadzieję, że nie wyszło najgorzej. Zajmę się teraz poprawą Bitwy Marzeń i stopniowo zacznę wstawiać.
Ale jak to? I już? I koniec? Nie rozumiem, już zdążyła wczuć się w klimat... :(
OdpowiedzUsuńJaka Bitwa marzeń? Chyba nie ogarniam miniaturkowego stylu...
Może faktycznie poprawię tę część, swoją drugą, szukam bety :)
UsuńBitwa Marzeń to moje opowiadanie (www.bitwa-marzen.blogpsot.com) zaczęte w 2010 r. zamierzam jeszcze raz je napisac
A będzie dłuższe? Bo jak już zaczęłam ogarniać, to to się skończyło :)
UsuńBędzie, będzie. Wielorozdziałowe :)
Usuń*kica z radości*
Usuńjejku *.*
OdpowiedzUsuńw życiu nie czytałam czegoś podobnego, genialny pomysł!
nigdy bum nie powiedziała, że to Twoja pierwsza miniaturka :)
pozdrawiam, em.
potterowskie-co-nieco.blogspot.com
haha, dziękuję za pochlebne słowa :) Jeszcze dużo pracy przede mną :D
UsuńŚwietne, Świetne przyznaję :) Może i trochę przykrótka, ale zawsze coś. Pozostaje czekać teraz a Bitwę Marzeń, mam nadzieję, że już niedługo.
OdpowiedzUsuńU mnie 10 rozdział jakby coś.
Obserwuję oczywiście i pozdrawiam ;)
[malfoy-issue]
Hej, wpadłam bo jakiś czas temu zostawiłaś u mnie spam. I szczerze cieszę się, że tu zajrzałam;) Bardzo fajna miniaturka. Draco mi się wydaje trochę za bardzo ludzki, ale w końcu nikt nie wie jaki miał być po wojnie. Twój ogólny pomysł, powiem tak określenie oryginalny to za mało. Mi się trochę to skojarzyło z incepcją ale nie wiem czy cokolwiek z tego zaczerpnęłaś. Styl i to jak 'delikatnie' piszesz robią wrażenie. No cóż dodaje u mnie do linków, żeby przypadkiem twój blog mi nie umknął;) Zapraszam do mnie[sladem-snu.blogspot.com] i życzę dużżżooo weny ;)
OdpowiedzUsuń